Kamil Suskiewicz


Kultura i przyszłość || Inspiracje ze świętokrzyskiego dziedzictwa kulturowego

Jak powszechnie wiadomo w pierwszym kręgu piekielnym, zwanym także limbo, umieścił Dante plejadę najwybitniejszych poetów i filozofów starożytności. Homer, Horacy, Owidiusz, Sokrates i Platon, a nawet wielki jego mistrz i przewodnik po zaświatach, Wergiliusz – pędzą tam co prawda pobyt „bezkatuszny”, w przeciwieństwie do lokatorów niższych pięter piekła, lecz pogrążeni są również „w tęsknocie […] próżnej i bezczynnej”. Nie z własnej winy, nie z braku zasługi, a jedynie zrządzeniem historycznej konieczności – żyli wszelako przed narodzinami Chrystusa – skazani zostali na tę nieprzydatność i bezczynność.

Jest doprawdy jakaś analogia pomiędzy tym bolesnym symbolem a pośmiertnym „życiem” pisarzy w następujących po nich epokach. Dotyczy to w szczególności tak zwanego kanonu. Trudno bowiem wyobrazić sobie bardziej perfidne współczesne limbo niż szkolna lista lektur. Niby umieszczeni na niej autorzy „wiodą tutaj wywyższone życie”, jednocześnie jednak – poprzez strywializowaną, spłaszczoną i przymusem narzuconą lekturę – wtrąceni zostają właśnie w bezproduktywność, w przestrzeń, w której niemożliwe staje się poważne rozważenie i spożytkowanie ich twórczości. Zadziwiające jest w tym kontekście, jak każdorazowo przy grzebaniu w szkolnym kanonie, osoby za ten proceder odpowiedzialne z uporem windują na listy swoich ulubionych pisarzy, jakby nieświadomi faktu, jaką niedźwiedzią przysługę im czynią.

Nie ma u nas prawdopodobnie autora bardziej umniejszonego wieloletnią obecnością na listach lektur niż Stefan Żeromski. To, co w jego powieściach najbardziej wartościowe – a więc wielość językowych rejestrów umożliwiająca głębokie problematyzowanie tematów, barwność i niejednoznaczność bohaterów, wysokiej klasy ironia i doskonały humor – zostaje w nauczycielsko-uczniowskiej recepcji zastąpione kilkoma wytartymi symbolami i postawami osobowymi wyjętymi jakby z umoralniającej czytanki. Żeromszczyzna stała się synonimem stylu trudnego, niezrozumiałego, niepotrzebnie udziwnionego i z pewnością nienadającego się do współczesnej lektury. Rozdarte sosny, krzyki pawia, Siłaczki i Judymowie, którymi katowano nas w szkolnej ławie (zbytnie żywiąc może sympatie do wzorców pedagogicznych z Syzyfowych prac) – czy cokolwiek jeszcze dla nas znaczą?

A znaczyć mogłyby. I znaczyć powinny. Nie z powodu inteligenckiego snobizmu. Nie na zasadzie antykoniunkturalnej przekory. Ale w sensie najbardziej praktycznym, w najgłębszym interesie nas i naszej wspólnoty. Spośród wielu niewykorzystanych wątków drzemiących w powieściach Żeromskiego, wątków „próżnych i bezczynnych” albo przeinaczonych za sprawą uproszczonego odczytania – najbardziej szkoda chyba mitu o szklanych domach. Mit ten, sygnalizowany już w Urodzie życia (1912), w pełni zaś rozwinięty w Przedwiośniu (1924) posłużył pisarzowi do zanalizowania pierwszych lat istnienia II Rzeczpospolitej oraz, co z naszej perspektywy ważniejsze, nakreślenia idealnego i uniwersalnego modelu rozwojowego: wielkiego, niepodjętego ani wtedy, ani nigdy później projektu alternatywnej polskiej nowoczesności. Jest on jednocześnie syntezą różnych wątków, które się przez całą twórczość Żeromskiego przewijają – od roli i zadań artysty, przez ideę postępu naukowego, po społeczne konsekwencje indywidualnych wyborów – może więc być czytany także jako pewna koda, zwieńczenie tej twórczości, wypowiedzenie ostatniego słowa w szczególnie ważnych dla pisarza sprawach.

Osobne studium można by poświęcić próbom podjęcia mitu szklanych domów w różnych momentach naszej XX wiecznej historii: komunistyczno-endeckiej dialektyce, w jaką wpisywano Przedwiośnie tuż po jego publikacji; adaptacji tej powieści przez krytykę marksistowską, która po drugiej wojnie światowej stworzyła ideologiczny fundament pod realizację sztandarowego przedsięwzięcia socrealizmu, Nowej Huty; mało słyszalnym na tle wolnościowo-kapitalistycznej retoryki głosom Andrzeja Mencwela czy środowiska lewicy patriotycznej, które od lat 90. konsekwentnie mówią o „trzeciej drodze” proponowanej przez Żeromskiego. Recepcja Przedwiośnia powiedziałaby nam niemało również o innych momentach najnowszej historii Polski. Jednak jeszcze ciekawsze wydaje się dziś, w Polsce A.D. 2021, obejrzenie siebie samych i naszej współczesności w tych legendarnych szklanych domach, niby w owym stendhalowskim źwierciadle obnoszonym po gościńcu. Warto być może zastanowić się, na ile nowoczesny mit sprzed blisko stu lat daje nam klucz do zrozumienia obecnego świata, coraz mocniej dotkniętego przez wielopłaszczyznowy kryzys (ekonomiczny, ekologiczny, migracyjny), coraz bardziej zglobalizowanego i jednocześnie zatomizowanego, podążającego, jak się zdaje, bez busoli, w bliżej nieokreślonym kierunku. Czy i w jaki sposób opowieść Żeromskiego posłużyć nam może do próby ponownego wytyczenia tego kierunku, choćby w naszym małym, lokalnym układzie odniesień?

***

Na podstawowym, najbardziej dosłownym poziomie scena ta jest mniej więcej znana. Oto Seweryn Baryka i jego syn Cezary po wieloletniej rozłące i niemal cudownym ponownym spotkaniu, opuściwszy Baku, podążają w stronę Polski. Jadą właśnie pociągiem z Carycyna (obecnego Wołgogradu) do Moskwy i rozmawiają o celu swojej podróży. Oni dwaj, ojciec i syn. Syn, którego utrata wcześniejszego mieszczańskiego życia, śmierć matki i doświadczenie rewolucyjnych rzezi uczyniły nieco cynicznym i pyszałkowatym młodzieńcem bez właściwości, który kraju przodków nie zna i, szczerze mówiąc, nie bardzo chce poznać. Ojciec, dawny carski urzędnik oraz były bakijski burżuj, odmieniony przez swą wojenną odyseję („Za pobytu w kraju, na wojnie i w legionach do gruntu się zmieniłem. Jakby kto moją duszę na nice wywrócił”.), który odzyskaną miłość ojczyzny pragnąłby Cezaremu przekazać. Odwlekając przez jakiś czas odpowiedź na pytanie, dlaczego to akurat do Polski mają jechać, jakby zbierając argumenty i szukając właściwego momentu, w końcu opowiada Seweryn synowi historię o szklanych domach. Mają to być mieszkania nowoczesne, wymyślone i produkowane w Polsce przez rzekomego krewnego Baryków przy użyciu siły morskiej i piasku, mieszkania piękne, zdrowe i tanie. Z takich domów powstają nowe wsie, osady i miasta.

Z olbrzymiej masy płynnej – powiada stary Baryka o działalności huty produkującej szklane domy – wyciąga gotowe belki, tafle, kliny, zworniki, odlane, a raczej ulane według danego architektonicznego planu. Cały szklany parterowy dom, ze ścianami ściśle dopasowanymi z belek, które się składa na wieniec, a spaja w ciągu godziny, z podłogą, sufitem i dachem z tafel — oddaje nabywcy gotowe. W domach tego typu, wiejskich, czyli, jak się dawniej mówiło, chłopskich, nie ma pieców. Gorąca woda w zimie idzie dokoła ścian, wewnątrz belek, obiegając każdy pokój. Pod sufitem pracują szklane wentylatory normujące pożądane ciepło i wprowadzające do wnętrza zawsze świeże powietrze. (s. 73-74)

Taka jest dosłowna, powierzchowna zawartość tej opowieści. Ona też stanowiła podstawę do najbardziej powszechnego jej odczytania. Odczytania, powiedzmy to od razu, raczej lekceważącego i dyskredytującego. Międzywojenni recenzenci nazywali pomysł Żeromskiego „majakami zranionej głowy” albo „utopijną dywersją”, Gombrowicz pisał w Dziennikach o „metaforze fatalnej”. Nawet w potocznej frazeologii współczesnej szklane domy oznaczają rzecz nierealną, mrzonkę, fantasmagorię i jeśli w ogóle funkcjonują jakoś w naszej świadomości językowo-kulturowej, to zwykle w takim właśnie znaczeniu. Także Przedwiośnie Filipa Bajona, film pokazywany swego czasu wszystkim licealistom, umieszcza szklane domy w bajkowo-fantasmagorycznym anturażu, bardziej przypominającym krainę Królowej Śniegu niż wizję Seweryna. Cóż, trudno mieć pretensje do kultury masowej, że spłaszcza literackie symbole. Problem polega jednak na tym, że w omawianym przypadku znaczenie potoczne, zniekształcające czy wręcz przeciwstawne właściwemu sensowi opowieści o szklanych domach, przez swą mocną obecność w kulturze zamyka drogę do znaczenia źródłowego i interpretacyjnych konsekwencji, jakie można z niego wyciągnąć. Poziomów tego uproszczenia jest kilka i każdemu z nich należałoby się przyjrzeć, aby wrócić do mitu szklanych domów w jego pełnym, pierwotnym kształcie.

Po pierwsze więc – rzekoma utopijność wizji starego Baryki, brak możliwości jej realizacji w rzeczywistości. Powiadano, że skoro Żeromski wieszczył „nową cywilizację” opartą na szklanych domach, a do dziś, mimo wielostronnego rozwoju technicznego, szklana architektura nie zrewolucjonizowała ani modelu cywilizacji, ani nawet samego budownictwa – to znaczy, że pisarz już w samym zarodku się mylił, że wymyślił sobie coś, co nigdy nie miało prawa się ziścić. Tu trzeba odpowiedzieć dwustopniowo: najpierw w odniesieniu do genezy pomysłu, do jego, tak to nazwijmy, osadzenia w rzeczywistości; następnie zaś do funkcji, jaką pisarz nadał temu pomysłowi w kontekście całej powieści.

Pierwszy stopień wprowadza nas w dziedzinę obszernej problematyki pod tytułem literatura a rzeczywistość, podpowiada pytania – czy literatura w ogóle czerpie z rzeczywistości? Czy powinna wiernie ją odwzorowywać? Jakie są relację między tym, co w świecie, a tym, co w literaturze? Aby nie utonąć w tych teoretycznoliterackich rozważaniach, zadowólmy się klasyczną konstatacją, że twórczość artystyczna bierze się z rzeczywistości oraz że, mówiąc za Arystotelesem, nie powinna jej kopiować, lecz musi pozostawać z nią probabilistycznej zgodzie. Innymi słowy, jednym z kryteriów oceny opowieści o szklanych domach może być jej prawdopodobieństwo. Powiedzmy zatem, że wbrew przytoczonym powyżej sądom, koncepcja szklanych budowli nie była „majakiem zranionej głowy”, lecz silnie obecnym, zwłaszcza w początkach XX wieku, prądem w architekturze. Historycy sztuki przywołują w tym kontekście ideę Glasarchitektur niemieckiego myśliciela Paula Scheerbarta, realizacje i projekty urbanisty Brunona Tauta czy dokonania szkoły chicagowskiej. Wspomina się także słynny budynek Crystal Palace (wzniesiony w Londynie z powodu Pierwszej Wystawy Światowej w 1851 roku), który – jak słusznie zauważa Andrzej Mencwel – jest ciekawym, tyleż fizycznym, co symbolicznym punktem odniesienia dla pomysłu Żeromskiego. Wacław Borowy zwracał uwagę na obecność tych idei również w obiegu niespecjalistycznym, przywołując opublikowany w „Tygodniku Ilustrowanym” w 1905 roku artykuł opisujący amerykańskie domy ze szkła. W krwiobiegu epoki obecna była więc ta „szklana” modernizacyjna wizja, którą rodzimi artyści – między innymi z „progresywnych kręgów ekspresjonistów i futurystów/formistów”, jak pisze Hanna Grzeszczuk-Brendel – rozważali również w kontekście lokalnym, wyobrażając sobie stworzoną przy jej pomocy „kulturę, w której uniwersalizm i nowoczesność [będą] szły w parze z jej regionalizmem i odrębnością”. Na takim materiale rzeczywistym i w takim kontekście budował swą literacką wizję Żeromski. Faktem jest, że cywilizacja XX wieczna nie podjęła, w sensie dosłownym i w pełnym wymiarze, idei modernistycznych wielbicieli szkła. Niesprawiedliwe jednak byłoby rzutowanie tego faktu na obraz stworzony przez pisarza w Przedwiośniu, tak jak niesprawiedliwe, naiwnie wyższościowe byłyby próby oceniania Boskiej komedii przez pryzmat na przykład tego, że do „konstrukcji” nieba użył Dante wzorca w postaci systemu Ptolemeusza.

Ostatecznie od genezy pomysłu ważniejszy jest jednak ów drugi stopień – a więc funkcja opowieści Baryki o szklanych domach. Oczywiste wydaje się bowiem, że Żeromski nie pisał traktatu o przyszłości architektury i że ten „budowlany” wątek Przedwiośnia, chociaż mocno zakorzeniony w rzeczywistości – co staraliśmy się wyżej pokazać – i chociaż pozostaje konkretnym nośnikiem idei modernizacyjnej, to jednak zostaje, w swoim dosłownym znaczeniu, przez tę ideę przekroczony. Mówiąc inaczej, idea, czy jak powiedzieliśmy mit szklanych domów, jest czymś znacznie szerszym niż koncepcje szklanej architektury. Jest – jak podkreśla Maria Podraza-Kwiatkowska – przede wszystkim symbolem i jako symbol powinien być w pierwszej kolejności odczytywany. Zatem to, co może być poddane ocenie – gdy zastanawiamy się nad znaczeniem i aktualnością Przedwiośnia – należy do niematerialnych, niedosłownych składowych tego symbolu, do jego warstwy symbolicznej właśnie.

Zanim jednak przyjrzymy się tym składowym, poświęćmy chwilę stylistycznej warstwie interesującego nas fragmentu. Gdybyśmy bowiem opierali się jedynie o jego uproszczoną, szkolną lekturę moglibyśmy dojść do wniosku, że opowieść Seweryna Baryki to jakaś umoralniająca mowa wygłoszona ex cathedra w kierunku krnąbrnego syna. Otóż nic bardziej mylnego.

Wreszcie na jednym z postojów, ciągnących się tak długo, iż tracili nadzieję, czy kiedy odjazd nastąpi, leżąc przytuleni do siebie dla ciepła, jakby byli jednym ciałem, ojciec Baryka zaczął dawać odpowiedź, dlaczego mają do Polski podążać. W wagonie było powietrze tak zepsute i ciężkie, iż Seweryn był niby owa wieszczka grecka, której trójnóg znajdował się nad szczeliną wydzielającą gazy odurzające. Mówił z przymkniętymi oczyma, w odurzeniu od trującego zaduchu wędrowców przemierzających równiny Rosji niezmierzonej. (s. 69)

Cytat powyższy, który stanowi wprowadzenie do właściwej opowieści o szklanych domach, od początku umieszcza tę opowieść w określonej konwencji. Stary Baryka jako mitologiczna Pytia, smród współpasażerów-tułaczy jako boskie wyziewy przynoszące natchnienie – to oczywiście ironiczny kostium, który daje czytelnikom sygnał, że wszystko, co następnie zostanie powiedziane, mimo iż dotyczące spraw fundamentalnych, postrzegać trzeba jednak także z dystansem, nie całkiem na serio. Ten swoisty żartobliwy i autoironiczny ton wraca zresztą w kolejnych zdaniach, w dłuższych kwestiach wypowiadanych przez Seweryna i w krótkich wtrąceniach Cezarego. Bo trzeba tutaj przypomnieć, że opowieść o szklanych domach nie jest monologiem, tylko rozmową, a sposób jej prowadzenia ustanawia dynamikę tego fragmentu. Gdy syn zgłasza, nieraz nieco złośliwe, zastrzeżenia do zbyt niewiarygodnych elementów ojcowskiej opowieści („jakaś […] krucha i łatwo tłukąca się cywilizacja”, „Istne gablotki, do licha, nieludzkie mieszkania!”), stary Baryka bierze za dobrą monetę te jego uwagi albo nawet je wyostrza. Na ironiczny przytyk o sposobie przetwórstwa mięsa w nowej cywilizacji, odpowiada, jeszcze bardziej ironicznie, że będą je prowadzić „specjaliści, majstrowie w tej świńskiej idei i idylli”. Prezentując utopię, podważa więc jednocześnie dogmatyczność tej utopii, czy też dogmatyczność utopii w ogóle, co widać również w dekonstrukcyjnych gestach wobec utopii komunistycznej, którą z całą powagą prezentuje Cezary.

Skoro to, coś powiedział, nie jest niegrzecznością – odpowiada w pewnym momencie Seweryn – więc eo ipso jest grzeczną uwagą. Uczymy się, mój mały, do starości. Ja na przykład dowiaduję się oto w tej chwili, jak wygląda grzeczność młodych rewolucjonistów. (s. 71-72)

Stanisław Falkowski – znawca Żeromskiego, autor nieschematycznej książki o Przedwiośniu, ale również licealny nauczyciel – nazywa tę pedagogiczną metodę starego Baryki szczepionką, za sprawą której uczy on młodego syna „reagować ironią, dystansem, sceptycyzmem na [jakiekolwiek] próby zawładnięcia własną duszą”. Z dalszych losów Cezarego, tych rozgrywających się już w Polsce, wiemy, że szczepionka spełniła swoją rolę, bo sceptycyzm wobec każdego poglądu był bodaj jedynym niezmiennym elementem jego postawy. Jeśli jednak opowieść o szklanych domach jest, jak chce Falkowski, baśnią, to musi zawierać ona również pewien element pozytywny, pewną naukę. Niekoniecznie wypowiedzianą wprost, przeciwnie, raczej ukrytą w baśniowej czy mitologicznej przypowieści – na co również wskazuje przytoczony wyżej fragment o „wieszczce greckiej” – lecz o konkretnym ideowym i moralnym przesłaniu.

W trakcie tej rozmowy Cezary kilkakrotnie pyta ojca, czy naprawdę widział domy ze szkła, tę szklaną cywilizację, którą mu przedstawia. Seweryn za każdym razem, z pełnym przekonaniem, z entuzjazmem wręcz, odpowiada, że widział. „Szkliłbym ci to tak w żywe oczy – mówi – gdybym [tam] nie był?”. Z tego wyznania można, jak się zdaję, wyczytać podstawową funkcję opowiadanego mitu, baśni, przypowieści. Oczywiste jest przecież, że ojciec konkretnych z domów ze szkła nie widział, że nie był w szklanych osadach składających się na „całe okolice, powiaty, województwa”, że nie oglądał Wisły ujętej w szklane koryto. Miał jednak to wszystko przed by użyć nieśmiertelnych słów Szekspira, „oczami duszy swojej”, widział to wszystko jako pewną wizję, ideę, jako idealny cel, ku któremu warto podążać. I tę właśnie wizję chce Cezaremu przekazać. Jeśli więc mówi Żeromski o „szkleniu oczu”, odnosi się jednocześnie do dwóch znaczeń tego wyrażenia: ma być to opowiadanie nieprawdy, bajdurzenie, gdy myślimy o dosłownym sensie historii o szklanych domach, ale także coś więcej, coś znacznie bardziej na poważnie, kiedy pochylimy się nad jej głębokim znaczeniem. Dzięki „przeszklonym oczom” Cezary ma mieć na zawsze w pamięci ideał nowej cywilizacji. Przez ten szklany pryzmat ma patrzyć na daleką od kreślonego ideału Polskę, którą w całej rozciągłości niedługo przyjdzie mu zobaczyć.

***

Nie jest to ideał arbitralny, mniej lub bardziej przypadkowa fabularna składowa wymyślona przez pisarza na potrzeby Przedwiośnia. Przeciwnie, można powiedzieć, że cywilizacja szklanych domów stanowi punkt końcowy, apogeum jednej z najważniejszych linii tematycznych twórczości Żeromskiego, której początków możemy dopatrywać się już w Ludziach bezdomnych (1900). Chodzi tu o sprawę bardzo istotną dla pokolenia urodzonego w okolicach powstania styczniowego, wychowującego się w odległych, lecz żywych pogłosach wielkich romantycznych idei oraz w obliczu krzepnących na ich oczach wzorców pozytywistycznych – chodzi o rolę czynu jednostkowego, relację między jednostką i wspólnotą, proporcje pomiędzy ideami a działaniem w rzeczywistości. W przeciwieństwie do nieco starszych Świętochowskiego czy Prusa, Żeromski nigdy nie był programowym krytykiem romantyzmu, a jeśli z zapałem czytał Renana albo Taine’a, to równolegle do namiętnej lektury dzieł Mickiewicza. Zamiast odbrązawiać pierwszego z wieszczy, co nieco później będzie czynił Boy, autor Przedwiośnia pragnął pociągnąć dalej jego marzenie o słowie, które potrafi przerodzić się w czyn. Z romantycznych korzeni wyrośli wielcy indywidualiści z powieści Żeromskiego: Piotr Rozłucki z Urody życia, Tomasz Judym z Ludzi Bezdomnych czy Ryszard Nienaski, bohater trylogii Walka z szatanem. Wszyscy oni, zdolni do wielkich zadań, niezrozumiani przez otoczenie – nie zadowalają się jednak moralnym zwycięstwem w nadziemskich przestrzeniach, jak bohaterowie Słowackiego czy Krasickiego, chcą bowiem swoją energią przemienić rzeczywistość w jej najprostszych, najbardziej podstawowych wymiarach. Ale przypomnijmy sobie, jak kończą się te próby. Rozłucki rozbija wymyślony przez siebie samolot w morzu; Judym porzuca szczęście osobiste dla wątpliwych efektów pracy organicznej; Nienaski, otrzymawszy olbrzymi spadek, który ma mu wreszcie umożliwić wielkie zamiary przemysłowe i poprawę życia robotników, niespodziewanie ginie. W na pół-mitycznej sylwetce genialnego Baryki, lekarza i wynalazcy szklanych domów, daje nam Żeromski syntezę tych postaci, przedstawiając jednocześnie optymistyczną wersję ich losów. Szkli nam oczy tą hagiografią geniusza, którego indywidualny czyn prowadzi do odrodzenia całej Polski, stworzenia nowej cywilizacji. Ma to być dopełnienie romantycznej idei, ma to być idea zrealizowana w rzeczywistości, która istotnie, a nie ironicznie jak pisał Słowacki, zdolna jest „zjadaczy chleba w aniołów przerobić”.

Odnosząc się do owej romantycznej proweniencji, wielokrotnie interpretowano ideę szklanych domów w kategoriach polskiego mesjanizmu. Mówiono o spełnieniu się „mitu o Polsce zrośniętej po wieku niewoli (łącząca ziemię trzech zaborów Wisła o korycie uregulowanym szklanymi klinami)”, Polsce, która w ten sposób staje się odrodzicielem świata. Z pewnością nie od rzeczy jest dopatrywać się mesjanistycznych śladów w głęboko nasiąkniętym i Ewangelią, i polskością dziele Żeromskiego. Wiele stron tego dzieła i wiele obszarów pozostałej aktywności pisarza (społecznej, politycznej) poświęcone zostało sprawie odzyskania utraconej i wytęsknionej ojczyzny – nie ma co do tego wątpliwości. Zdaje się jednak, że akurat tutaj, gdy mowa jest o szklanych domach, Polska ma znaczenie drugorzędne. Albo inaczej – że ma ona znaczenie jedynie o tyle, o ile posiada moc, aby stać się przyczółkiem cywilizacyjnego odrodzenia. „Celem nie jest Polska – zauważa Andrzej Mencwel – jest nim cywilizacja”. Żeromski zwraca tym samym uwagę na coś, co niemal sto lat później powinno wydawać nam się oczywiste – że próba wymyślenia wspólnoty oddzielonej od reszty świata jest nie tylko niemożliwa, ale również wątpliwa moralnie. Najwyższe zadania człowieczeństwa nie kończą się bowiem na zadowolonym z siebie okrzepnięciu w swoim narodowym istnieniu, bez względu na to, czy jest się Polakiem, Rosjaninem czy kupcem z Baku. Owszem narodowość, tak jak lokalność, specyfika miejsca i przyrodniczo-społecznego otoczenia człowieka – odgrywa w realizacji tych celów niebagatelną rolę, ponieważ jest jedyną dostępną materią danego momentu historycznego, a ewangelicznych ideałów nie da się realizować w próżni. Ostatecznie pozostaje jednak tylko narzędziem, które głównej sprawie posłużyć może zarówno dobrze, jak i źle.

Symbolizują więc szklane domy kwestię cywilizacyjną, projekt cywilizacyjnego odrodzenia, czy wręcz projekt stworzenia nowej cywilizacji; „tam się zaczęła nowa cywilizacja” – mówi przecież Seweryn Baryka. Nie jest to jednak, jak mogłoby się wydawać, zachęta do rewolucyjnej przemiany społeczeństwa, do tego sposobu budowania od nowa, które nowoczesne wspólnoty utożsamiły z wzorcami francuskiej rewolucji. Na sformułowane w rewolucyjnym duchu credo Cezarego ojciec odpowiada bardzo stanowczo, choć – jak w całej tej rozmowie – wyrozumiale.

— […] Łotra w ludzkości trzeba najprzód wygubić, a dopiero później budować normalne życie.

— Któż to wie, kto wśród nas jest łotr, a kto sprawiedliwy.

— To wiadomo aż nadto dobrze. Łotra w człowieku trzeba siłą wydusić, a gdy się nie poddaje — zabić!

— Nie zabijaj! Syneczku! Nie zabijaj!

— Złe na świecie trzeba zabijać. Zabijamy padalce, żmije, wilki, wszy.

— Najprzód nie bardzo dobrze wiemy, co jest złe, a co na pewno dobre. Potem — jedyne, co z zabijania wynika, to zbrodnia zabójstwa. Zabijanie jest zgoła niepotrzebne. Szkoda na to czasu i zdrowia duszy ludzkiej. Wystarcza najzupełniej budowanie życia nowego. Budować od nowa, od samego początku, od gliny ziemnej i głęboko płynącej, ziemnej, czystej wody. (s. 81)

Biblijne nawiązania są w tym fragmencie aż nazbyt wyraźne. Lecz nawet bez nich, nawet gdybyśmy przyjrzeli się jedynie zawartości tego, co Seweryn przedstawia jako nową cywilizacją, dostrzeglibyśmy, że jest to w istocie powrót do czystej cywilizacji chrześcijańskiej, że chodzi o „odnowę” raczej, a nie budowanie „od nowa” – chyba że w znaczeniu słów Apokalipsy św. Jana: „Patrz, oto wszystko czynię nowe” (Ap. 21, 5).

Idea chrześcijańskiej wspólnoty to, znów, jeden z najważniejszych wątków w twórczości Żeromskiego. Nie dostrzegając jej istnienia ani w życiu społecznym, ani w kościelnej hierarchii z przełomu XIX i XX wieku – szukał on źródeł chrześcijaństwa w historii Arian (w Nawracaniu Judasza) albo Unitów (w Urodzie życia). To te nurty bowiem przechowały, zdaniem pisarza, żywe ewangeliczne wartości takie, jak bezwarunkowa miłość bliźniego, prostota i ubóstwo. W drugiej z przywołanych powieści kreśli Żeromski oparty o te ideały, pogram polskiej chrześcijańskiej wspólnoty. Ustami księdza Wolskiego formułuje jej cel nadrzędny: „Trzeba Królestwo Boże w Polsce osadzić. Trzeba podnieść ręce tego ludu do Boga. Trzeba wskrzesić ducha bożego w tym rolnym tłumie”. Piotr Rozłucki i Gustaw Bezmian uzupełniają go o inne składowe: pokorną pracę i motywowane dobrocią ubóstwo, które gotowe jest wyzbyć się wszystkiego, aż „do ostatniej koszuli i do ostatniego marzenia”. W ten sposób określone zadania nie mają jednak w 1912 roku przestrzeni do realizacji (znamienne jest, że rozmowa pomiędzy trzema bohaterami powieści odbywa się w Hampton-Court, w Anglii, a w zakończeniu powieści Rozłucki i Bezmian wpadają w ręce zaborców). W Urodzie życia pozostają one ciągle w sferze romantycznych idei. Przedwiośnie ze swoimi szklanymi domami staje się zaś ich konkretyzującym rozwinięciem w jakże odmiennej rzeczywistości niepodległego kraju.

Centralnym punktem tej urzeczywistnionej idei jest połączenie uniwersalizmu i jednostkowości. Uniwersalizmu, ponieważ, jak już powiedzieliśmy, chodzi o wspólną, niewykluczającą nikogo cywilizację chrześcijańską, w której pewne wartości pozostają stałe. Domy nowej technologii mają być osią krystalizacyjną tych wartości. „Kosztują niezmiernie tanio”, więc są dostępne i znoszą społeczne dysproporcje; co więcej do ich posiadania będą dążyć nawet „burżuje”, bo są „wygodniejsze, zdrowsze, czyściejsze, piękniejsze od najwyszukańszych pałaców arystokracji, od will bogaczów amerykańskich”. Powodują więc zrównanie ku górze, z siedlisk biedy, ale również w dół, z dziedzin przepychu; zrównanie niewymuszone, ale dobrowolne, dokonujące się przez docenienie fizycznych i duchowych korzyści płynących z tego ograniczenie potrzeb. Czy takie dobrowolne ograniczanie potrzeb jest w ogóle możliwe? Dziś wiemy z pewnością, że jest konieczne, bo model cywilizacyjny oparty na ciągłym rozwoju doprowadził świat na krawędź upadku i trudno wyobrazić sobie, aby mógł być kontynuowany. W dyskusjach nad alternatywami rzadko jednak pojawia się myśl, że transformację „degrowth” da się przeprowadzić za zgodą czy nawet aprobatą mieszkańców planety, zaszczepiając w nich wielkie chrześcijańskie idee. Znacznie częściej mówi się surowszym prawie, restrykcjach i karach.

Sprzeciw, zakaz, kara! – powiada Seweryn Baryka – Nie jest to celowe, nie jest skuteczne, a zacieśnione do jednego zjawiska. Tworzeniem nowych wartości i rozmnażaniem nowego dobra trzeba wyniszczać w ludziach samą zawiść i samą nienawiść. Można wypracować takie warunki pracy i mieszkania, iż nie będzie o co się nienawidzić i mordować. (s. 2)

Szklane domy i budowane w ten sam sposób budynki użyteczności publicznej stworzą „nowe miasta-ogrody, miasta-siedziby, wśród pól, lasów, wzgórz rozciągnięte”. Zastąpią one dawne miasta, „straszne zmory dawnej cywilizacji”. Sprokurują zatem, znów dobrowolny, powrót do organizowania życia wspólnot ludzkich w zgodzie z życiem przyrody („drzewo staje się rzeczą nietykalną, świętą”). Naturalną konsekwencją odejścia od nowoczesności technokratycznej będzie także fakt, że „w nowej cywilizacji niekoniecznie będzie się pożerało mięso starszych naszych braci w Darwinie”. W tym manifeście ekologicznym i wegetariańskim uderza po raz kolejny brak fanatycznej kategoryczności, mowa jest bowiem nie o całkowitej rezygnacji z jedzenia mięsa, ale o jego ograniczeniu, a przede wszystkim o to, że „szlachetnemu zwierzęciu zwraca się jego godność”. Nie trzeba nawet wspominać aktualności tych postulatów, ciągle nierealizowanych, w dobie nadchodzącej katastrofy klimatycznej.

Organizacja społeczna będzie implikować współdziałanie mieszkańców nowej cywilizacji, bo wspólne będą „ogrzewalnie”, „chłodnie”, zasilanie w energię elektryczną, a jednostkowe wysiłki rolników będą mogły łączyć się w działalność spółdzielni. Mówi się przy tym wprost o reformie rolnej, ale, znowu, jako o pewnej możliwości nie zaś o odgórnie narzuconym procesie. Dostrzegał też Żeromski pokusy demiurgów rozmaitych nowych cywilizacji (vide twórcy współczesnej nam cywilizacji technologicznej). Dlatego geniusz Baryka nie staje się właścicielem stworzonej przez siebie huty szkła, lecz czyni ją „kooperatywną własnością pracowników, techników i artystów”.

Jakkolwiek cywilizacja szklanych domów zdaje się być zaprzeczeniem zasad współczesnych kapitalistycznych społeczeństw, nieobca pozostaje przecież sprawa jednostkowości i wolności.

Domy są kolorowe, zależnie od natury okolicy, od natchnienia artysty, ale i od upodobania mieszkańców. Są na tle okolic leśnych domy śnieżnie białe, w równinach — różowe, w pagórach — jasnozielone, z odcieniem fioletu, albo koloru nasturcji. Domy te są najwymyślniej, najfantastyczniej, najbogaciej zdobione, według wskazań artystów i upodobań nabywców, bo belkę ściany i taflę dachu można w stanie jej płynnym zabarwić, jak się żywnie podoba. Co tylko bezgraniczna fantazja kolorysty może począć i ujrzeć w boskiej tajemnicy organu oka, w darze niebios, we wzroku — jaka tylko barwa jawi się w przepychu kwiatów na łące pod koniec czerwca, to wszystko, to wszystko ujęte w natchnieniu, sformułowane przez twórczą świadomość, artystyczną mądrość i akty pracowitej woli, zobaczysz w zewnętrznych i wewnętrznych kompozycjach kolorowych chat nowoczesnych polskich chłopów. Są to istne marzenia futurystyczne ucieleśnione w podatnym i posłusznym szklanym materiale. (s. 74-75 )

Poza niezmiernie ważną użytecznością i praktycznością, którymi mają odznaczać się twory nowej cywilizacji, jest w niej miejsce także na element estetyczny. Nie rozwija Żeromski obszerniej kwestii metafizycznego zanurzenia projektowanej chrześcijańskiej wspólnoty – dając może do zrozumienia, że wymiar ewangeliczny wyraża się przede wszystkim poprzez pracę i inne konkretne działania – wspomina jednak o „kościołach zakwitających na wzgórzach, według marzenia i skinienia artystów, w formach tak pięknych, iż wobec nich zagaśnie i zblednie wszystko, co dotąd było”. Także ten wymiar mitu szklanych domów zdaje się wciąż niezrealizowany i niepodjęty, a współczesna architektura kościołów jest na to najlepszym dowodem.

***

Przyznajmy, że nieco naiwnie idylliczne w swym dosłownym przedstawieniu wydają nam się te nowe, projektowane przez Żeromskiego, „miasta-siedziby, wśród pól, lasów, wzgórz rozciągnięte”. Nawet jeśli pociąga nas ich urok, to dostrzegamy przecież nierealność tej wizji, także na poziomie niematerialnym. Nie dziwimy się może zatem komentatorom, którzy skłonni byli widzieć w szklanych domach jedynie atrakcyjną utopię. Gotowi jesteśmy wykrzyknąć za Cezarym: „Jakoś ta cała cywilizacja idzie u ciebie, ojcze, sposobem cokolwiek fajerwerkowym”.

Czyż jednak owa naiwność i nierealność nie mieści się w konwencji baśni lub mitu, zgodnie z którą, jak pokazaliśmy, należałoby przypowieść o szklanych domach czytać? Czy zwalnia nas ona z poszukiwań głębszego sensu tej opowieści? Jeśli z takim przekonaniem odnajdujemy dziś w naszej rzeczywistości społecznej analogie do starożytnych mitów, to czy powinniśmy odrzucać mit o wiele nam bliższy, osadzony w naszych dziejach, odnoszący się do tego, kim byliśmy w przeszłości?

Jednym z popularnym wśród romantyków obrazów było – zaczerpniętym być może z mistyki wschodu – przedstawianie świata widzialnego jako rewersu głębszej, metafizycznej rzeczywistości. Słowacki pisał, że „świat jest to dywanik na wywrót widziany, gdzie różne nitki wyłażą i giną znów niby bez celu i bez potrzeby. Z tamtej strony są kwiaty i rysunek”. Może podobnie należałoby spojrzeć na osiedla szklanych domów. Może mają być one tylko materialnym odbiciem duchowej rzeczywistości, z której wyrastają. Prawdziwy, głębszy obraz tej rzeczywistości zdaje się dość czytelny. Składa się on z trwałych ewangelicznych wartości: z dobroci, prostoty, ubóstwa, współpracy – ale także z odważnej, śmiałej, z miłości do człowieka zrodzonej duchowości.

Lecz, powie ktoś, w naszym krajobrazie współczesnym nie widać przecież tych wystających nitek – szklanych domów. Zapytajmy wtedy o duchowy wzór, który miałby je pokazać. Czy przez ostatnie sto lat zrobiliśmy cokolwiek, aby się do niego zbliżyć? I czy – wobec naszej bezczynności – stać nas na to, aby autorów takich jak Żeromski trzymać dalej „w tęsknocie próżnej i bezczynnej”? A spośród opowieści, które proponuje nam Żeromski, czy mamy prawo, w imieniu swoim i przyszłych pokoleń, rezygnować właśnie z opowieści o szklanych domach – tego wielkiego mitu cywilizacyjnej odnowy?

*Kamil Suskiewicz – wykształcenia polonista i biochemik. Współtwórca i redaktor pisma internetowego „Suma. Pismo społeczno-kulturalne”. Pisze o literaturze i polskiej prowincji. Zawodowo związany z branżą nieruchomości.

Przyszłość mieszkalnictwa - szklane domy!

Szklane domy to nie tylko architektoniczne dzieła sztuki, ale również przyszłość zrównoważonego mieszkalnictwa. Dzięki innowacyjnym rozwiązaniom technologicznym, te przejrzyste konstrukcje oferują nie tylko niezrównane widoki, ale również maksymalizują wykorzystanie naturalnego światła, zmniejszając tym samym zapotrzebowanie na energię.

Mit szklanych domów, zaprezentowany w „Przedwiośniu” Stefana Żeromskiego, symbolizuje wizję idealnego modelu rozwojowego i alternatywnej polskiej nowoczesności. Jest to wizja społeczeństwa opartego na równości, dostępności mieszkań, zdrowym i estetycznym stylu życia, bliskości z naturą oraz współpracy społecznej.

Szklane domy mogą służyć jako klucz do zrozumienia obecnego świata, który zmaga się z kryzysem ekologicznym, ekonomicznym i społecznym. Wizja Żeromskiego inspiruje do poszukiwania nowych, zrównoważonych modeli życia społecznego i gospodarczego, które harmonizują z wartościami chrześcijańskimi i ekologicznymi.

Główne wyzwania to przede wszystkim zmiana mentalności społecznej w kierunku większej równości, zrównoważonego rozwoju i współpracy. Ponadto, wymaga to innowacji technologicznych, które umożliwią budowę i utrzymanie szklanych domów, oraz stworzenie nowej infrastruktury społecznej i ekonomicznej wspierającej ten model życia.

Zobacz również